Hej miśki!
Po wakacjach wracam do Was z nowym Pierdoleniem o Szopenie. Mam w planach napisanie recenzji pewnej książki, którą przeczytałam w wakacje, ale cierpliwości. Narazie muszę napisać o czymś, co działo się chwilkę temu. Mianowicie o obozie sportowym.
Po wakacjach wracam do Was z nowym Pierdoleniem o Szopenie. Mam w planach napisanie recenzji pewnej książki, którą przeczytałam w wakacje, ale cierpliwości. Narazie muszę napisać o czymś, co działo się chwilkę temu. Mianowicie o obozie sportowym.
Jak już pewnie wiecie 1 września oficjalnie rozpoczęłam naukę w szkole sportowej. Otóż wcześniej spędziłam jakieś 10 dni w Pobierowie wraz z innymi siatkarkami z wyżej wymienionej szkoły. Co w tym takiego wyjątkowego? Już mówię!
Pierwsza sprawa: jazda pociągiem. Niby podróż samochodem wygoda, bo sam wybierasz trasę, godziny, częstotliwość postojów i tego typu rzeczy. Jeżeli komuś z Was nadarzy się okazja do dłuższej jazdy tym środkiem transportu - niech zaklepie sobie podłogę! Możecie mi nie wierzyć, ale jadąc ośmioosobową grupą w przedziale, dwie osoby na podłodze mają najwygodniej. Polecam!
Druga sprawa: obóz sportowy - zbiorowisko dresiarzy! Szykując się na wyjazd, spakowałam mnóstwo koszulek, szortów i ciuchów nadających się na wyjście na miasto czy coś w ten deseń. Myślałam, że będę musiała się spoko ubierać, codziennie malować itp. Nic bardziej mylnego! (W tym miejscu przypadkowo pojawił się mój plan dnia). Na śniadanie o 7.45 wszystkie schodziłyśmy w strojach sportowych, gotowe na trening. Po powrocie ze śniadania miałyśmy chwilkę odpoczynku żeby nie zabrudzić podłogi na hali (czyli po prostu się nie pożygać), a o 8.30 maszerowałyśmy na halę z butami sportowymi i butelkami z wodą w rękach. Widok kilkunastu dziewczyn, które normalnie przejmowałyby się wyglądem, w skarpetkach i japonkach był pewnie dziwny dla przechodniów, ale uznajmy, że takie rzeczy się sportowcom wybacza. Po dwugodzinnym treningu wracałyśmy do pokoju żeby się wykąpać i (chyba się nie domyślicie!) przebrać w dres. Przed pierwszą schodziłyśmy na obiad, a później zachowywałyśmy się troszkę bardziej, jak normalne nastolatki. Mianowicie ubierałyśmy się, jak na osoby w naszym wieku przystało, robiłyśmy minimalny makijaż (w moim przypadku korektor na to, co mi się nie podoba, bo po co więcej? Po co się przemęczać?) i ruszałyśmy w miasto!
Najwięcej czasu I pieniędzy traciłyśmy w lodziarni Deserland, której hasłem głównym jest: "zrób se loda sam". Polegało to na tym, że między oddziałem, którym sprzedawano kawę, naleśniki, gofry i tego typu rzeczy, a stanowiskiem, gdzie sprzedawano lody kręcone, było miejsce, gdzie samodzielnie nakładało się lody, owoce, polewy, posypki, żelki itp. (zacytuję Agę, a co mi tam: mam nadzieję że nie nadużywam dobroci Matki Boskiej Interpunkcyjnej, bo to było ciężkie zdanie xd). Na końcu kubeczek z deserem trzeba było położyć na wadze i zapłacić. Dawali też kolorowe łyżeczki!
Raz się żyje! Pochwalę się zdjęciem ze snapchata ;)
Pierwsza sprawa: jazda pociągiem. Niby podróż samochodem wygoda, bo sam wybierasz trasę, godziny, częstotliwość postojów i tego typu rzeczy. Jeżeli komuś z Was nadarzy się okazja do dłuższej jazdy tym środkiem transportu - niech zaklepie sobie podłogę! Możecie mi nie wierzyć, ale jadąc ośmioosobową grupą w przedziale, dwie osoby na podłodze mają najwygodniej. Polecam!
Druga sprawa: obóz sportowy - zbiorowisko dresiarzy! Szykując się na wyjazd, spakowałam mnóstwo koszulek, szortów i ciuchów nadających się na wyjście na miasto czy coś w ten deseń. Myślałam, że będę musiała się spoko ubierać, codziennie malować itp. Nic bardziej mylnego! (W tym miejscu przypadkowo pojawił się mój plan dnia). Na śniadanie o 7.45 wszystkie schodziłyśmy w strojach sportowych, gotowe na trening. Po powrocie ze śniadania miałyśmy chwilkę odpoczynku żeby nie zabrudzić podłogi na hali (czyli po prostu się nie pożygać), a o 8.30 maszerowałyśmy na halę z butami sportowymi i butelkami z wodą w rękach. Widok kilkunastu dziewczyn, które normalnie przejmowałyby się wyglądem, w skarpetkach i japonkach był pewnie dziwny dla przechodniów, ale uznajmy, że takie rzeczy się sportowcom wybacza. Po dwugodzinnym treningu wracałyśmy do pokoju żeby się wykąpać i (chyba się nie domyślicie!) przebrać w dres. Przed pierwszą schodziłyśmy na obiad, a później zachowywałyśmy się troszkę bardziej, jak normalne nastolatki. Mianowicie ubierałyśmy się, jak na osoby w naszym wieku przystało, robiłyśmy minimalny makijaż (w moim przypadku korektor na to, co mi się nie podoba, bo po co więcej? Po co się przemęczać?) i ruszałyśmy w miasto!
Najwięcej czasu I pieniędzy traciłyśmy w lodziarni Deserland, której hasłem głównym jest: "zrób se loda sam". Polegało to na tym, że między oddziałem, którym sprzedawano kawę, naleśniki, gofry i tego typu rzeczy, a stanowiskiem, gdzie sprzedawano lody kręcone, było miejsce, gdzie samodzielnie nakładało się lody, owoce, polewy, posypki, żelki itp. (zacytuję Agę, a co mi tam: mam nadzieję że nie nadużywam dobroci Matki Boskiej Interpunkcyjnej, bo to było ciężkie zdanie xd). Na końcu kubeczek z deserem trzeba było położyć na wadze i zapłacić. Dawali też kolorowe łyżeczki!
Raz się żyje! Pochwalę się zdjęciem ze snapchata ;)
Wieczorkiem wracałyśmy na kolację, a potem znowu leciałyśmy na trening (spalałyśmy przynajmniej te nasze deserki, więc nie ma tego złego). Po powrocie miałyśmy siłę tylko na prysznic i praktycznie od razu szłyśmy spać.
Kilka rad dla przyszłych lub sporadycznych sportowców (oraz nawet osób jadących na zwykłe kolonie):
Jadąc na obóz nie bierz tyle koszulek treningowych, ile dni lub mniej (jak to w moim przypadku było), bo plany wyprania sobie rzeczy nie zawsze wypalą. Poza tym kto by pomyślał, że na obozie SPORTOWYM, jak sama nazwa mówi, jest dużo SPORTU, co za tym idzie dwa treningi dziennie to raczej normalka. Ja wybrałam się na dziesięciodniowy obóz z sześcioma koszulkami, więc plany prania potroiły się z racji tego, że potrzebowałam dużo więcej koszulek, zabranie mini żelazka i czajnika to dobry pomysł! Nie mówię, że każdy ma zabrać, ale podzielcie się. Zawsze można od kogoś coś pożyczyć, a żelazko przyda się np. w sytuacji numer jeden: gdy będziemy musieli prać ciuchy! Moje mini żelazko miało branie i mimo, że troszkę kapało to wszyscy byli zadowoleni, bo jak to mówią: "mały, ale wariat"! Czajnik to dobrobyt, gdy musisz koniecznie zjeść zupkę chińską, bo kotlet na stołówce wygląda, jak przegląd mięsa z poprzedniego tygodnia. Jeśli tylko masz miejsce w torbie lub walizce zabierz: JEDZENIE. Czy to w podróży, czy w ciągu pobytu, a nawet kiedy wykończony po treningu zjadłbyś cokolwiek. Jedzenie zawsze się przyda, a jak wiadomo, w miejscowościach turystycznych ceny w sklepach są o wiele wyższe. Dziś robiąc zakupy w Lidlu wydałam 5 zł, a kupiłam tyle, że w sumie nie mogłam wcisnąć rogalika do końca. Była to miła odmiana po zakupach w Lewiatanie w Pobierowie, gdzie za produkty spożywcze płaciłyśmy minimum 9 zł.Tampony, podpaski, cokolwiek używasz, kup w domu żeby nie musieć stracić kupy kasy na takie pozorne bzdury, ale w sumie z drugiej strony "must have" xd i nie być zmuszonym do bycia obserwowanym przez miliony turystów i bardzo miłych kasjerów. Co jak co, ale obcy faceci nie muszą wiedzieć kiedy mamy okres i patrzeć na nas, gdy niecierpliwimy się w kasie i odbieramy resztę ze wzrokiem mówiącym: "szybciej chłopie, chyba że chcesz żebym tu przemokła i mój potop w majtkach opuścił obecną lokalizację"! (chyba mnie poniosło).
Napisałam ten post, bo chciałam podzielić się z Wami moimi przeżyciami z obozu. Drugim powodem był fakt, że przez całe wakacje nie napisałam żadnego posta (jak to się stało?), a poza tym ktoś się już w komentarzach upominał o Pierdolenie o Szopenie (dziękuję za motywację!).
Wydaje mi się, że ten post do zbyt ciekawych nie należy, ale najwyżej będę miała gotowe wypracowanie na pierwszą lekcję polskiego w liceum.
Nie zagłębiałam się zbytnio w szczegóły, bo po co mam pisać o osobach, których nie znacie, a poza tym możliwe, że te osoby niedługo odkryją tego bloga. Trzeba jednak napisać, że towarzystwo było bardzo fajne.
Myślę, że będę kończyć tego posta. Może coś z niego wyjdzie. Ale nawet jeśli nie, to miło było przeżyć to jeszcze raz, na nowo.
Nie wyjaśniłam Wam dlaczego, ale to nie ma większego znaczenia, chyba teraz powinnam się podpisywać: Wariatka albo Siatkarka z Przypadku. Co wolicie?
Na razie się żegnam.
Do napisania kochane koty!
Duża
Napisałam ten post, bo chciałam podzielić się z Wami moimi przeżyciami z obozu. Drugim powodem był fakt, że przez całe wakacje nie napisałam żadnego posta (jak to się stało?), a poza tym ktoś się już w komentarzach upominał o Pierdolenie o Szopenie (dziękuję za motywację!).
Wydaje mi się, że ten post do zbyt ciekawych nie należy, ale najwyżej będę miała gotowe wypracowanie na pierwszą lekcję polskiego w liceum.
Nie zagłębiałam się zbytnio w szczegóły, bo po co mam pisać o osobach, których nie znacie, a poza tym możliwe, że te osoby niedługo odkryją tego bloga. Trzeba jednak napisać, że towarzystwo było bardzo fajne.
Myślę, że będę kończyć tego posta. Może coś z niego wyjdzie. Ale nawet jeśli nie, to miło było przeżyć to jeszcze raz, na nowo.
Nie wyjaśniłam Wam dlaczego, ale to nie ma większego znaczenia, chyba teraz powinnam się podpisywać: Wariatka albo Siatkarka z Przypadku. Co wolicie?
Na razie się żegnam.
Do napisania kochane koty!
Duża
Ps. Czy to, że żegnam się z Wami po każdym poście jest dziwne? Bo pewna osoba (nie mogę powiedzieć o kim mowa, ale tak w tajemnicy zdradzę Wam, że imię tego osobnika zaczyna się na "A", a kończy na "gnieszka" xd) powiedziała mi, że brzmi to tak jakbym się żegnała już na zawsze. Też tak sądzicie?
Zdjęcie na Instagramie
Zdjęcie na Instagramie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz